W Piasecznie, 22 września 2023 r., zmarł w wieku 94. lat Tadeusz Olszański. Był wybitnym dziennikarzem sportowym, sprawozdawcą z sześciu igrzysk olimpijskich, tłumaczem literatury węgierskiej i pisarzem. Urodził się 28 sierpnia 1929 r. w Stanisławowie w polsko-węgierskiej rodzinie. Ojciec, miejscowy lekarz, był Polakiem, matka pochodziła z dumnego, szlacheckiego, węgierskiego rodu Siménfalvych. Jesienią 1943 r. rodzina przedostała się na Węgry, gdzie do marca 1944 r. i wkroczenia Niemców do Budapesztu uczęszczał do polskiego gimnazjum w Balatonboglár. Po 1945 r. Olszańscy osiedlili się w Opolu, a Tadeusz po uzyskaniu matury przeniósł się do Warszawy, gdzie w 1952 r. ukończył studia na Wydziale Dziennikarstwa UW. Był Autorem wielu książek o tematyce sportowej, ale dla nas najcenniejsze są oczywiście Kresy kresów. Stanisławów wydane w 2008 r. oraz Stanisławów jednak żyje z 2010 r. Krakowskie wznowienie dwóch tomów naraz w 2016 r., pt. Kresy kresów. Stanisławów jednak żyje, przełożyła Natalia Tkaczyk – nb. członkini Stowarzyszenia „Res Carpathica” i tłumaczka I tomu naszego rocznika – i w tym samym roku książka pojawiła się po ukraińsku pt. Колиcь y Станіславові… (pol. Kiedyś w Stanisławowie). Pierwsza promocja odbyła się w Centrum Kultury Polskiej i Dialogu Europejskiego w Iwano-Frankiwśku. W wywiadzie dla „Kuriera Galicyjskiego”, który wtedy przeprowadził Wojciech Jankowski, tak mówił sam Autor:
„To jest tak, jakbym znów przeprowadził się na Sapieżyńską. Zastanawiam się teraz, jak ta książka będzie przyjęta dzisiaj, kiedy, niestety, we wzajemnych stosunkach, zupełnie niepotrzebnie, nie oszczędzamy sobie kopniaków. Jest napisana w zupełnie innym duchu, poprzedzona mądrym wstępem Natalii Tkaczyk, posłowiem historyków Petra Hawryłyszyna i Romana Czorneńkiego i moim króciutkim podziękowaniem tym specjalistom. Różnimy się w interpretacji niektórych faktów, ale to jest już sprawa historyków. Zapamiętałem te wydarzenia tak, a nie inaczej. I jest to dowód na to, że jest możliwy między nami autentyczny, merytoryczny dialog, a nie wypominanie sobie wzajemnych krzywd. Wzajemne krzywdy są czymś bardzo niedobrym we wszystkich stosunkach między narodami. Każda kolejna krzywda, po jednej lub po drugiej stronie jest większa. Zemsta zawsze jest gorsza od tej pierwszej krzywdy, która ją wywołała. A po zemście, idzie następna zemsta i tak w kółko. Przecież Europa mordowała się tak w czasach wojny trzydziestoletniej, a my to przechodziliśmy dopiero teraz w XX wieku. Powodem była tragiczna sytuacja Ukrainy, która w ciągu stuleci nie miała warunków, by powstać jako samodzielne państwo. Dopiero teraz okazuje się, że jest to naród, który powinien sam sobą rządzić. Nie ulega wątpliwości, że u podstaw narodzin państwa ukraińskiego muszą być rozrachunki historyczne. Myślę, że ten rozrachunek historyczny między Polską a Ukrainą, którego moje wspomnienia są drobną częścią, dokonał się w duchu tolerancji, która była znamienna dla Stanisławowa. I tu powracamy do tego, że ten Stanisławów był czymś wyjątkowym, wielonarodowościowym. W herbie miał trzy wieże – dla Polaków, dla Rusinów i dla Żydów, i oprócz tego wiele innych narodowości było reprezentowanych. Może właśnie fakt, iż w Stanisławowie zbiegają się dwie rzeki, jedna Bystrzyca i druga Bystrzyca, i łączą się w jedno, spowodował, że panował tu niezwykły klimat współpracy, życzliwości, tolerancji, który był rzadko burzony”.